-

zw

Witold Trawiński o błękitnej armii, Żydach i Dmowskim

Utworzenie polskiej "błękitnej armii" we Francji podczas I wojny światowej było przedstawiane w podręcznikach jako pasmo sukcesów. Wspomnienia świadków pokazują trochę inny obraz. Jedną z najważniejszych relacji na ten temat są zapiski oficera Armii Polskiej we Francji, Witolda Trawińskiego, wydane w 1989 r. przez Ossolineum pod tytułem "Odyseja polskiej armii błękitnej". Chciałbym przytoczyć kilka fragmentów tej książki. Dla osób, które czytały tom II pamiętników Hipolita Korwin-Milewskiego "Siedemdziesiąt lat wspomnień" i Jerzego Bandrowskiego "Przez jasne wrota" może to być dodatkowa porcja wiedzy o sytuacji w środowisku polskim we Francji w latach 1914-1919. 

Witold Hilary Trawiński urodził się 12 stycznia 1894 r. w miejscowości Tupadły. Dzieciństwo spędził na Ziemi Dobrzyńskiej, gdzie jego ojciec był leśniczym. Chcąc uniknąć rekrutacji do armii rosyjskiej, wyemigrował w 1911 r. wraz z bratem Leonem do Stanów Zjednoczonych. W Stanach już po kilku miesiącach zaangażował się w działalność polskich organizacji sokolskich, nastawionych na szkolenie wojskowe młodzieży. Po wybuchu I wojny światowej Trawiński podobnie jak większość "sokołów" poparł Ententę. Udał się w 1917 r. do Kanady, gdzie w Borden niedaleko Toronto ukończył szkołę oficerską dla polskich ochotników, w której wykładowcami byli oficerowie i podoficerowie kanadyjscy. Podczas szkolenia w Kanadzie do ochotników dotarła ulotka autorstwa Wacława Gąsiorowskiego, pisarza i działacza emigracyjnego, który zapewniał, że we Francji tworzona jest samodzielna, autonomiczna, narodowa Armia Polska, która będzie przysięgać Polsce zjednoczonej i niepodległej. Te informacje uspokoiły polskich ochotników. 21 stycznia 1918 r. Trawiński dotarł do Francji, gdzie został przydzielony do tworzącego się 1 pułku strzelców. W pułku oprócz polskich ochotników było wielu obywateli francuskich nie mówiących po polsku. Trawiński i jego koledzy z Polonii amerykańskiej zaczęli mieć wątpliwości co do charakteru tworzonej armii:

Nas (...) uderzyło powtarzane nazywanie organizowanej armii "legionem polskim". Zaczęliśmy z miejsca zwracać uwagę swym "francuskim" kolegom, że tworzy się "autonomiczna Armia Polska we Francji", a nie żaden "legion" ani "legiony", ni "legia". Legionów mieliśmy dość. Jednakże nasza reakcja niewiele pomagała. Im niejako "Legion Polonaise" przyrósł do języka. Dopiero nasze ostre, nieustępne protesty poskutkowały przynajmniej w rozmowach w naszej obecności. To samo działo się w koszarach, gdzie na tym tle zaniosło się na bijatyki. Nasi z Ameryki zagrozili gremialnie francuskim "legionistom" biciem w zęby za każdy "Legion Polonaise". Ci zaś obstawali, że "żadnej Armii Polskiej nie ma". Łączyli to ponadto z szyderczym stwierdzeniem, że "Francja kupiła was za 750 franków w Ameryce" gdzie "nie mieliście co jeść"; że szkolenie będzie pobieżne... przeważnie granatami ręcznymi, bo więcej nie potrzeba umieć do ataku w transzach (okopach). "Gdy będziecie umieli miotać granaty, pójdziecie do transz jak zwerbowani w Afryce czarni ochotnicy"; że "wnet przekonacie się..."

Takie i tym podobne zgryźliwe nonsensy poczęły na serio zatruwać atmosferę w koszarach, szczególnie w szeregach naszych "Amerykanów", obok których znajdowało się kilkudziesięciu "Holendrów", ochotników polskich z Holandii, tyluż może jeńców z obozów niemieckich, garstka "Russes" (Polaków z korpusu rosyjskiego) i cała plejada ochotników transferowanych z wojska francuskiego. Ostatni element tworzyli przeważnie młodzi Żydzi francuscy, którzy podawali się za Polaków, chociaż mówili słabo polskim żargonem lub zaczęli dopiero w wojsku polskim uczyć się między sobą po polsku. Ci, z wyjątkiem małej liczby Żydów polskich tworzyli w koszarach odrębną kastę uprzywilejowanych impertynentów w traktowaniu tych, których nie ucieczka z frontu, ale dążność do wystąpienia na froncie w celu wywalczenia wolności narodu sprowadziła do polskich szeregów. Ci młodzi Żydkowie w swej szczerości chełpili się nawet otwarcie swą "mądrością" - to jest przebiegłym uniknięciem służby frontowej w armii francuskiej przez zgłoszenie się do formującego się wojska polskiego na bezpiecznych tyłach, gdzie nadarza się sposobność do zadekowania się w służbach administracyjnych... co najmniej na jakiś czas. W ich rozumowaniu ci, którzy w dalekiej Ameryce zaciągają się do służby na froncie są matołami... czymś całkiem niezrozumiałym.

Trawiński i jego dwaj koledzy Jędrczak i Matecki, wykorzystując fakt, że ich znajomy z zaciągu amerykańskiego podporucznik Wincenty Skarzyński został skierowany do Polsko-Francuskiej Misji Wojskowej w Paryżu, postanowili pojechać do niego pod pozorem zakupów ekwipunku. W rzeczywistości zamierzali poskarżyć się w Misji na sytuację w pułku.

Skarzyński spotkał nas na dworcu. Opowiedzieliśmy mu wszelkie nasze utrapienia, na które on odrzekł:  -Nic wam nie powiem. Przekonajcie się sami, jak wygląda nasza "autonomiczna armia".

Zawołał taksówkę i powiózł nas do Misji w typowej paryskiej oficynie za żelazną bramą. Tam zatrzymaliśmy się przy jego biurku, powitani przez cały personel misyjny, złożony z kilku wojskowych. Za chwilę Skarzyński zameldował nas i przedstawił ppłk Mokiejewskiemu, szefowi Misji, w sąsiednim pokoju.

(Według powojennego podania Wacława Gąsiorowskiego podpułkownik Adam Mokiejewski nie był zawodowym oficerem, w ogóle w wojsku nigdy nie służył. Pochodził z bogatej ziemiańskiej rodziny polskiej z posiadłością w Rzucowie pod Radomiem. Ukończył wyższe studia rolnicze i leśnicze. Należał do tej arystokracji polskiej, której imponowało życie dworskie i zagranica. Mokiejewski zaciągnął się do dyplomacji rosyjskiej i dostał się do ambasady carskiej w Paryżu. Podczas wojny, gdy mniej odważny ambasador Izwolski przeniósł się do Bordeaux, Mokiejewski opiekował się ambasadą w Paryżu. Mieszkał sobie luksusowo, urządzał sute przyjęcia i poszerzył ogromnie swoje znajomości we francuskich kołach rządowych. Dzięki temu został mianowany podpułkownikiem honorowym z przydziałem do saperów. Był jednakże Polakiem i pragnął przysłużyć się sprawie polskiej, kiedy Rosją carską zaczęły wstrząsać rewolucje. Nawiązał więc łączność z polskim Komitetem Wolontariuszów i Gąsiorowski, przywódca tegoż komitetu, zaprosił go jako wpływową osobistość w Paryżu na szefa Polsko-Francuskiej Misji Wojskowej, którą Gąsiorowski nie mógł się zajmować z powodu wyjazdu na rekrutację do Ameryki wkrótce po uzyskaniu - z pomocą Mokiejewskiego - dekretu rządu francuskiego o "autonomicznej armii polskiej")

Na nas trzech Mokiejewski robił wrażenie wytwornego "bon vivant", starszego jegomościa w pułkownikowskim mundurze. Stanęliśmy przed nim na baczność. On nas przywitał podaniem ręki i zaproszeniem do zajęcia przygotowanych dla nas krzeseł przez ppor. Skarzyńskiego, który nas przedstawił i odszedł. Mokiejewski zaczął od pogody, przeszedłszy następnie do opisu "skromnych urządzeń Misji ze względu na wojenne niedostatki". Po czym wyraził ciekawość, co nas sprowadziło do Paryża? 

Ja byłem umówionym referentem naszej trójki. Zacząłem od Żydów. Powiedziałem, że absolutnie nie mamy nic przeciwko Żydom polskim, mówiącym po polsku, ale przeciw zbyt dużemu procentowi Żydów francuskich, których z nami nic nie łączy i którzy powodują niepolską atmosferę i niezadowolenie wśród naszych ludzi. Czy Misja nie może nas uwolnić od tego obcego balastu?

Na to padła jego autorytatywna odpowiedź, że tego on zrobić nie może, bo to musiałoby się oprzeć o wyższe władze francuskie, gdzie Żydzi mają głos. W Paryżu - ciągnął - Żydzi są wszędzie. Nie noszą się odmiennie jak w Polsce, więc ich się nie widzi; tutaj nie chodzą w chałatach, ubierając się jak Francuzi. Dlatego ich nie widzicie, lecz są oni tutaj potęgą ekonomiczną i polityczną. Nie nazywają ich tu Żydami, ale Francuzami hebrajskiego wyznania. Tego zmienić się nie da. Musicie się z tym pogodzić. 

Ustąpiliśmy na tym punkcie pod jego realistyczną argumentacją. Ja przeszedłem do drugiego punktu: armia czy legion? Opowiedziałem, jak w pułku starsi oficerowie z Francji utrzymują, że nie formujemy armii lecz legion, co razi nasze uszy. Cóż więc mamy: armię czy legion? Na to Mokiejewski, nie spuszczając z autorytatywnego tonu, odrzekł: -Moi panowie, zrozumcie, że nie ma żadnej samoistnej armii polskiej. Tworzymy tylko polskie pułki w armii francuskiej, co Francuzi nazywają legią czy legionami.

Krew poczęła uderzać nam do głowy... Szef Misji (...) dowodzi nam, że nie ma Armii Polskiej, że będą jedynie polskie pułki w armii francuskiej? Na to ja dobyłem z kieszeni zachowaną ulotkę agitacyjną, jedną z rozpowszechnianych na rekrutacji w Ameryce. Opiewała ona, iż w polskiej Armii obowiązuje polska komenda, że ochotnicy będą wyszkoleni w najbardziej nowoczesnej sztuce wojennej, że będą pierwszorzędnie uzbrojeni i wyekwipowani, zanim staną w okopach, że to będzie istotnie "autonomiczna Armia Polska", jak mówi dekret Prezydenta Poincarego. Pod ulotką znajdowały się podpisy: Wacław Gąsiorowski i Adam Mokiejewski, podpułkownik.

Na to Mokiejewski, wciąż nie tracąc na swoim rezonie, odrzekł krótko: -Ja tego, panowie, nie podpisywałem. Ja za to nie odpowiadam. To widocznie Gąsiorowski napisał i pozwolił sobie bez mego upoważnienia dodać moje nazwisko. Ja tego nigdy na oczy nie widziałem i nie mogę za to odpowiadać. 

Siedzieliśmy jak na szpilkach. Zdawało się nam, iż ziemia francuska zarywa się pod nami... że daliśmy się oszukać i wpadliśmy do pułapki.

-Panie pułkowniku - odpowiedziałem drżącym głosem - może i Gąsiorowski pozwolił sobie na taki nietakt. Jednakże tutejsi oficerowie i podoficerowie ciągle powtarzają, że będziemy bez odpowiedniego wyszkolenia żołnierskiego wysłani na front na równi z Afrykańczykami na "mięso armatnie" dla Niemców. My chcielibyśmy, żeby Misja, uważana jako polskie Ministerstwo Spraw Wojskowych, zapewniła naszym ludziom odpowiedni trening i uzbrojenie bojowe.

-A-c-h-a! - odrzekł Mokiejewski przeciągle niejako na drwiny. - Jak widzę, panowie boją się pójść na front!   

Nam krew w głowie zaszumiała... Zerwaliśmy się spontanicznie wszyscy trzej z krzeseł na równe nogi. Jędrczak i Matecki, jedyny przy pistolecie, zaczęli nerwowo chodzić, a ja uderzyłem pięścią w biurko ppłka Mokiejewskiego aż kałamarz i pióra podskoczyły w górę i zawołałem na cały głos: -Nie! Nie panie pułkowniku! My się frontu nie boimy! Przyjechaliśmy tu z Ameryki, aby pójść na front, a nie siedzieć na tyłach! My nie boimy się frontu! Ale raczej zginiemy tu, w Paryżu, niż nas jak barany pognacie na front!

Mokiejewski wyraźnie zbladł, struchlał... Przez dłuższą chwilę nie mógł przyjść do słowa. Ja jeszcze parę razy stuknąłem mocno po biurku podczas recytowania ostatnich zdań, gdy Jędrczak i Matecki chodzili szybko zdenerwowani po pokoju. Mokiejewski miał na twarzy wyraz śmiertelnego przestrachu. Jednakowoż nikt nie strzelał, ani strzelać nie myślał, więc pan podpułkownik przyszedł do siebie i jako szczwany wyga począł szukać dyplomatycznego wybrnięcia z tarapatów, w jakich znalazł się, odezwawszy się skruszonym głosem: -Panowie! Najmocniej przepraszam, jeśli niebacznie dopuściłem się despektu. Proszę mi darować. Ja was wcale nie zrozumiałem. Sprawy tego rodzaju powinny być załatwione w drodze urzędowej, jak powinno być. Misja dołoży wszelkich starań, aby cokolwiek szkodzi tworzeniu polskiego wojska, było usunięte. Proszę mi podyktować swoje dezyderaty, a ja zanotuję i będę się starał, aby wszystko było załatwione jak najlepiej. (...)

Skarzyński powinszował nam rozprawy z Mokiejewskim. W przedsionku pokazał nam rząd wiszących czapek polskich i drugi rząd francuskich kepi. Rogatywki - rzekł - są do użytku w Misji, a kepi nasi sztabowcy nakładają podczas wychodzenia na miasto, nie chcąc narażać się na tłumaczenia na ulicy, "co to za wojsko". Ja i wy będziemy tu pierwszym Polakami w rogatywkach na mieście.

Z Polsko-Francuskiej Misji Wojskowej Trawiński i jego koledzy udali się do siedziby Komitetu Narodowego Polskiego, chcąc spotkać się z Romanem Dmowskim. Chodziło im między innymi o wyjaśnienie stanowiska Komitetu wobec tworzonych polskich oddziałów.

W pałacowej rezydencji nr 211 rue Saint-Honore przywitał nas dr Marian Seyda, działacz polski z Poznańskiego, sekretarz Komitetu Narodowego Polskiego (...) . Dr Seyda oświadczył nam, że Dmowskiego nie ma - "znajduje się na mieście w ważnej sprawie". Zatem z dr Seydą nawiązaliśmy rozmowę na temat swych zgryzot. Po wysłuchaniu naszych relacji dr Seyda oddalił się do następnej sali i po dłuższym czasie wrócił z butelką wyborowego wina i szklankami na tacy oraz z wiadomością, że pan Dmowski wciąż znajduje się na miejscu i pragnie spotkać się z nami. Ale przed audiencją musimy podpisać przygotowane przez niego przyrzeczenie. Zgodziliśmy się bez żadnej kwestii. Przyrzeczenie opiewało, że my "dajemy oficerskie słowo honoru, iż tego, co od p. Dmowskiego usłyszymy, nigdy nie użyjemy szkodliwie dla jego działalności politycznej".

Dr Seyda podążył z tym cyrografem do następnej sali i wrócił z Dmowskim, który nas serdecznie powitał i po wysłuchaniu naszego sprawozdania, przeszedł do własnego sprecyzowania istotnego stanu rzeczy, zaczynając od Wacława Gąsiorowskiego (oświadczenie p. Dmowskiego przytaczam w streszczeniu):

-Gąsiorowski, którego znam osobiście - rzekł - pokrzyżował moje niepodległościowe plany polityczne swym uzyskaniem dekretu o autonomicznej Armii Polskiej we Francji. Gąsiorowski jest znanym patriotą, jest dobrym pisarzem powieści wojskowych, ale jako wojskowy jest dyletantem, a w prowadzeniu polskiej polityki niepodległościowej na arenie międzynarodowej posiada jeszcze mniej doświadczenia. Postępuje zbyt pochopnie, nie licząc się z konsekwencjami. Was niepotrzebnie ściągnął do Francji i pcha na front, kiedy już morze krwi polskiej spłynęło w armiach zaborczych. Trzeba liczyć się z tym, że po wojnie będzie tyle Polski, ilu Polaków zostanie przy życiu. Ja wierzę w ostateczne zwycięstwo Ententy i że wolna Polska może powstać, jeśli nasza polityka będzie rozumna; jeśli nasze zabiegi dyplomatyczne okażą się trafne. Jakąż korzyść dla sprawy polskiej mamy z Legionów Polskich? Daremna utrata życia młodzieży polskiej, a dla pozostałych przy życiu internat za drutami niemieckich obozów. Wy też możecie być wyzyskani bez korzyści dla sprawy. W polityce trzeba mieć oczy otwarte i postępować realistycznie. Ja zrobiłem ze swej strony wszystko, co mogłem, aby nie dopuścić do zrealizowania planów Gąsiorowskiego. Dowiedziawszy się o uzyskaniu przez niego dekretu prezydenta Poincarego o armii, przybyłem z Anglii do Francji, lecz było już za późno. Uzyskać pozwolenie władz angielskich i francuskich na czas było niemożliwe. Gdy przybyłem do Paryża, Gąsiorowski już płynął do Ameryki.  Teraz, gdy znajdujecie się na terenie Francji, wojsko polskie powinno koniecznie znajdować się pod politycznym zwierzchnictwem Komitetu Narodowego Polskiego. Konferuję już z członkami rządu francuskiego, lecz sprawa niełatwa. Francja potrzebuje żołnierza; jej zasoby ludzkie są już wyczerpane. O odesłaniu was z powrotem nie może być mowy. Za to ja mógłbym być wydalony z granic Francji. Gdyby do tego doszło, Komitet nasz musiałby szukać oparcia w Szwajcarii. Ja jednak wierzę, że do takiej ostateczności nie dojdzie, że jakoś dogadamy się. Jutro mam wyznaczone ponowne spotkanie z przedstawicielem rządu. W najgorszym razie wy, a szczególnie podporucznik Trawiński, wyznaczony na chorążego pułku, możecie nam dopomóc do uzyskania przez Komitet politycznego zwierzchnictwa nad tworzącym się wojskiem, jeżeli w toku rokowań nie uda się nam go zdobyć. Oto według poufnych doniesień, w dniu 8 marca będzie wręczony przygotowany przez Polki paryskie sztandar pierwszemu pułkowi strzelców. Uroczystość ma odbyć się w Pałacu Inwalidów w Paryżu w obecności dygnitarzy alianckich. Chodzi o to, aby pan porucznik Trawiński odmówił przyjęcia sztandaru, jeżeli ja nie będę zaproszony do udziału w tej ceremonii. Trzeba, żeby pan oświadczył, że może przyjąć sztandar tylko od Dmowskiego, jako głowy Komitetu Narodowego Polskiego, najwyższej politycznej reprezentacji narodu polskiego na uchodźstwie.

Nie odrzuciłem tej propozycji, ale też nie przytaknąłem. Byłem nią zaskoczony i nie chciałem decydować arbitralnie - bez naradzenia się z kolegami. Usłyszane credo polityczne Dmowskiego było dla mnie zbyt rewelacyjne. Przed zamknięciem dyskusji ppor. Jędrczak wtrącił zapytanie o wyjaśnienie niezrozumiałego dla nas rzeczywistego stanowiska Komitetu odnośnie tworzącej się armii. Na przykład, należący do Komitetu Narodowego Polskiego Mistrz Paderewski przewodzi rekrutacji do polskiego wojska, a on, Dmowski, jest zasadniczo oponentem tego ruchu. Jak to należy pojmować? Dmowski na to odpowiedział:                                        -Paderewski prowadzi to na własną rękę. Ostra cenzura wojenna Ententy nie pozwoliła mi na wymianę z nim myśli politycznych. Dopiero teraz, kiedy znaleźliśmy się wobec dokonanego faktu, kiedy jest późno, mam nadzieję z nim się spotkać dla ustalenia dalszych zgodnych posunięć.

Wypiliśmy jeszcze drugą butelkę wina, zanim pożegnaliśmy się serdecznie z Dmowskim i drem Seydą o zapadającym zmierzchu. Ale zaraz po znalezieniu się na ulicy zaczęliśmy pytać jeden drugiego: Czy Dmowski jest z nami i z naszymi dążeniami do polskiego wojska po stronie aliantów zachodnich? Czy jego pacyfistyczne szukanie niepodległości Polski w odmętach światowej wojny nie jest złudą? W każdym razie Dmowski wywarł na nas o całe niebo lepsze wrażenie od Mokiejewskiego.

Wspominane przez Dmowskiego wręczenie sztandaru 1 pułkowi strzelców planowane na dzień 8 marca 1918 r. nie doszło do skutku ze względu na ciągle trwające pertraktacje rządu francuskiego z Komitetem Narodowym Polskim. Dopiero 20 marca Armia Polska we Francji przeszła pod polityczne zwierzchnictwo Komitetu Narodowego Polskiego. Dowódcą polskiej armii był francuski generał Archinard. Na dowódcę 1 pułku strzelców został wyznaczony pułkownik Julian Jasieński. Jasieński był synem powstańca z 1863 roku i emigranta, ale sam nie mówił już po polsku. Karierę oficerską zrobił we francuskich wojskach kolonialnych. Między innymi ze względu na nieznajomość polskiego Jasieński miał problemy z utrzymaniem dyscypliny w pułku - zdarzały się dezercje i konflikty między ochotnikami z różnych krajów. Problemy wynikały także z trudnej sytuacji na froncie, liczono się nawet ze zwycięstwem Niemców. W pierwszej dekadzie maja z krótkiego urlopu w Paryżu wrócił do pułku por. dr Cudziński, lekarz II batalionu:

Dr Cudziński przywiózł wiadomości ogólne i polskie złowieszcze. Według wiarygodnych informacji osób wtajemniczonych w arkana polityczne Komitetu Narodowego Polskiego Dmowski rzekomo zamierza odrzec się Armii Polskiej, aby nie być skrępowany w rokowaniach z Niemcami w razie ich zwycięstwa. Odpowiedzialność za formowanie wojska polskiego spadnie wtedy na Gąsiorowskiego i Paderewskiego oraz na Francuzów. Oddziały polskie przejdą zupełnie pod polityczne zwierzchnictwo rządu francuskiego. Co będzie poniekąd o tyle korzystne, że Niemcy nie będą mieli prawa mścić się na Polakach jako na dzikich, bezpaństwowych rozbójnikach... wziętych do niewoli.

W tej niepewnej sytuacji 1 pułk strzelców został skierowany na front. Przed wymarszem, w dniu 13 maja 1918 r. przeglądu pułku dokonał Roman Dmowski w towarzystwie francuskich polityków i wojskowych.

Przegląd wypadł świetnie. Postawa pułku była faktycznie imponująca. Po defiladzie i nabożeństwie płk Jasieński przedstawił wybitnym gościom korpus oficerski. Po przedstawieniu imiennym dowódców batalionów i niektórych dowódców kompanii oznajmił, iż p. Dmowski chce przemówić wyłącznie do oficerów z Ameryki i żebyśmy się zebrali o kilkadziesiąt kroków na uboczu. Oddaliliśmy się gromadnie i stanęliśmy półkolem w swym spodziewaniu się nowych zwierzchniczych regulatyw. Dmowski zbliżył się i oschle rzekł: -Panowie. Ja wam wiele powiedzieć nie mogę. Uważam, że sytuacja, w jakiej się znajdujemy, jest wam znana. Proszę więc, uczcie się po francusku... Bo tyle może Armii Polskiej będzie, ilu z was będzie mówiło po francusku.

Po takim nieanimuszowym paternoster Dmowski odszedł do generałów. A naszym oficerom dech w gardłach zamarł na długą chwilę... aż ktoś swarliwie odezwał się: -A czy nie mówiłem wam zawsze: uczcie się po francusku. Ktoś uderzył w inny ton:  -Bracia, nie damy się! Jesteśmy już wojskiem, uzbrojeni! Nie damy się!  

Jeszcze ktoś inny zakonkludował:  -Nie ma czym przejmować się! Niemcy muszą być najpierw pobici! A jak wojnę wygramy, będziemy mieli i Armię Polską!

No i - przed rozejściem się - zapadło zgodne postanowienie, że to, co Dmowski powiedział, pozostanie ścisłą tajemnicą oficerską; że to nie powinno przedostać się do wiadomości szeregowych.

Udział 1 pułku strzelców w walkach w czerwcu 1918 r. i zatrzymanie niemieckiej ofensywy przez aliantów poprawiło klimat wokół polskich oddziałów we Francji. Nie zastanawiano się już, co się stanie w wypadku zwycięstwa Niemiec. Podczas uroczystości wręczenia sztandaru 1 pułkowi w dniu 17 czerwca 1918 r. Dmowski nie straszył już oficerów koniecznością nauki francuskiego. Trawiński przypisywał zmianę nastawienia Dmowskiego wobec armii polskiej wpływom Paderewskiego oraz przyjazdowi do Francji dr Franciszka Fronczaka "wybitnego związkowca i sokoła z Buffalo" (a jak wiemy, z amerykańskimi związkowcami nie ma żartów). Błękitną armię czekało jeszcze sporo niebezpieczeństw i kłopotów, ale nikt już nie wspominał o groźbie włączenia polskich żołnierzy do jednostek armii francuskiej. Witold Trawiński wraz z armią, już wówczas dowodzoną przez generała Józefa Hallera, wrócił do Polski i wyróżnił się w wojnie z bolszewikami, za co otrzymał Krzyż Walecznych. W 1921 r. ponownie zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Był tam dziennikarzem prasy polonijnej. Podczas II wojny światowej przez pewien czas przebywał w Kanadzie, gdzie był zastępcą komendanta stacji zbornej Wojska Polskiego w Windsor (stacja zborna miała gromadzić ochotników do jednostek polskich w Wielkiej Brytanii).

Trawiński zmarł 13 lutego 1976 roku w Chicago. Jak pisze historyk Włodzimierz Suleja "zmarł przedwcześnie, bowiem w grudniu roku 1975 został postrzelony dwoma kulami w brzuch podczas napadu na 'drug-stor' w którym akurat się znajdował".

https://www.findagrave.com/memorial/24060384/witold-hilary-trawinski

Witold H.Trawiński, Odyseja Polskiej Armii Błękitnej, opracował i wstępem poprzedził Włodzimierz Suleja, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1989.

 

 

 

 



tagi: i wojna światowa  emigracja  błękitna armia 

zw
2 czerwca 2020 18:37
24     2308    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Brzoza @zw
2 czerwca 2020 19:30

>przyjechaliśmy tu z Ameryki, aby pójść na front, a nie siedzieć na tyłach! My nie boimy się frontu! Ale raczej zginiemy tu, w Paryżu, niż nas jak barany pognacie na front!

To byłoby piękne, gdyby nie zakończenie:

>Najmocniej przepraszam, jeśli niebacznie dopuściłem się despektu. Proszę mi darować. Ja was wcale nie zrozumiałem. Sprawy tego rodzaju powinny być załatwione w drodze urzędowej

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @zw
2 czerwca 2020 19:41

Świetna notka.

W książce Hipolita Korwin Milewskiego „Co zrobić ze Wschodem Europy?” autor poświęca sporo miejsca "gierkom" Polskiego Komitetu w Paryżu związanym z polską armią.

Te wspomnienia są lekko dołujące.

zaloguj się by móc komentować

zw @Brzoza 2 czerwca 2020 19:30
2 czerwca 2020 20:10

To rzeczywiście może wyglądać tak, jakby Mokiejewski ich zbył. Ale za to dowódca 1 pułku strzelców, pułkownik Jasieński nie za bardzo przejmował się tym "kto rządzi w Paryżu" i przynajmniej trochę postraszył "obywateli francuskich" udających Polaków:

"Od przybycia do Sompuis pułk miał przydzielonych przez IV Armię dziesięciu instruktorów, poruczników i kapitanów, Francuzów hebrajskiego wyznania, gdyż tacy mówili po angielsku. Byli oni posłani do obsług działek 37 mm, (...) i ochrony przeciwgazowej. Wszyscy stołowali się w (...) pułku, który pod koniec maja lada dnia mógł znaleźć się w okopach. Płk Jasieński, (...) zwrócił się nieformalnie przy stole do tych instruktorów: - Czy są gotowi pójść z pułkiem na front w razie takiej potrzeby?

Na to oni odrzekli jak jeden mąż: - Nie! My jesteśmy w pułku tylko do nauki, a nie do walki! Płk Jasieński na to zaczerwienił się pod wpływem oburzenia i sprawił im sążnistą, patriotyczną burę i zapowiedział, że tę sprawę załatwi telefonicznie z gen. Gouraud. Następnego dnia oznajmił im, że ci, których on uzna za potrzebnych, muszą pójść z pułkiem do okopów. Taka decyzja gen. Gouraud była pewna, ponieważ łączyła go z płk Jasieńskim zażyła przyjaźń..." 

zaloguj się by móc komentować

zw @Andrzej-z-Gdanska 2 czerwca 2020 19:41
2 czerwca 2020 20:15

Dzięki, ale plus należy się kpt. Trawińskiemu. Milewski w "70 latach wspomnień" pisał , że początkowo do polskiej armii garnęły się "osobistości mogące w jakikolwiek sposób podszyć pod polską skórę, aby uciec od niebezpiecznego frontu", co potwierdza relację Trawińskiego.   

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 2 czerwca 2020 20:27
2 czerwca 2020 20:37

Dziękuję za link do książki Gąsiorowskiego. To bardzo wymowne, że jest ona do kupienia w Internecie, ale w postaci wydania z 1939 r. Zasługi Gąsiorowskiego są bardzo niedocenione. 

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 2 czerwca 2020 20:41
2 czerwca 2020 21:00

Dziękuję za kolejny cytat. Skoro jest w nim mowa o Komitecie Narodowym Polskim, to odpowiem cytatem dotyczącym tego, co często jest podnoszone na forum "SN" czyli kwestii finansów. Relacja mjr Franciszka Fronczaka, czyli wspomnianego w notce "sokoła i związkowca z Buffalo" delegata Polonii amerykańskiej przy KNP z czerwca 1918 r.:

Komitet nie miał pieniędzy nie tylko na potrzeby tworzącej się armii, ale nawet na komorne za lokal Komitetu przy Avenue Kléber; członkowie ostatnie franki wydawali na żywność. Siedzieliśmy któregoś dnia w ośmiu, nie mogąc znaleźć wyjścia z tej sytuacji, my – którzy uważaliśmy, że dzierżymy losy Polski w naszych rękach, uznani przez rządy Francji, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Włoch i Japonii. Obecni byli wtedy Roman Dmowski, Marian Seyda, [Józef] Wielowieyski, Stanisław Kozicki, Erazm Piltz, [Emanuel] Rozwadowski, Maurycy Zamoyski i ja. Zastanawialiśmy się, co dalej począć, gdzie uderzyć.

W pewnej chwili Maurycy Zamoyski przeprosił nas i wyszedł na kilkanaście minut. Gdy powrócił, postawił przed Romanem Dmowskim szkatułkę dębową, okutą stalą – i […] oznajmił: „Panowie, nie ma w tej chwili pieniędzy, a musimy je mieć koniecznie. Przed wami znajdują się klejnoty mojej żony i nasze rodzinne, które od pokoleń są w posiadaniu rodziny. Zawołamy bankiera Mendelsona i zobaczymy, co on nam może za to ofiarować”. [...] Sprowadzony bankier Mendelson, dowiedziawszy się, na jaki cel pieniądze te są potrzebne, po zbadaniu zawartości skrzynki zaoferował 6,5 miliona franków.

Żródło cytatu:

https://histmag.org/Nieskonczenie-Niepodlegla-Ambasada-Narodu-Komitet-Narodowy-Polski-16274

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @zw
2 czerwca 2020 22:44

Materiał na błękitne mundury pochodził z fabryk Boussaca. Polacy dostali mundury na kredyt do spłacenia po wojnie a Boussac dostał dodatkowo praktycznie za frico Zakłady Lniarskie w Żyrardowie.

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 2 czerwca 2020 22:13
2 czerwca 2020 23:21

Gdzieś czytałem, że Dmowski nie miał dobrej opinii o kwalifikacjach Józefa Hallera jako dowódcy, ale rzeczywiście generał spadł mu jak z nieba, bo alternatywą było wyznaczenie na dowódcę armii jakiegoś zrusyfikowanego Polaka z armii carskiej. To z propagandowego punktu widzenia nie wyglądałoby najlepiej. W błękitnej armii pod koniec wojny nadal dużą rolę odgrywali dowódcy francuscy.

zaloguj się by móc komentować

zw @ewa-rembikowska 2 czerwca 2020 22:44
2 czerwca 2020 23:24

II RP robiła prezenty francuskim przemysłowcom, ale nie stać jej było na zaopatrzenie amerykańskich ochotników, którzy wracali do Stanów po wojnie często jako nędzarze.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @zw
3 czerwca 2020 06:48

Historia tej armii jest straszna. I wszyscy milczą

zaloguj się by móc komentować

zw @gabriel-maciejewski 3 czerwca 2020 06:48
3 czerwca 2020 07:21

Rzeczywiście, z okazji setnej rocznicy odświeżono tylko propagandowe schematy na jej temat.

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @zw
3 czerwca 2020 08:21

Czy Witold Trawiński napisał dlaczego on i inni wrócili do Stanów Zjednoczonych?

zaloguj się by móc komentować

zw @Andrzej-z-Gdanska 3 czerwca 2020 08:21
3 czerwca 2020 08:54

W jego książce nie ma tego tematu, bo jest doprowadzona tylko do 1919. Z tego co czytałem gdzie indziej amerykańskich ochotników potraktowano w sposób mało chwalebny. Popołudniu postaram się znaleźć link.

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 3 czerwca 2020 09:12
3 czerwca 2020 11:56

Dziękuję za dodatkowe uzupełnienia. Mało znane jest miejsce pochówku gen. Józefa Hallera - krakowski kościół garnizonowy. Kiedy w 1993 r. sprowadzano jego zwłoki do kraju, nadal obowiązywała chyba nieprawdziwa wizja jego postaci wzięta z propagandowego filmu z 1977 r. o śmierci Narutowicza. Dlatego pewnie nie znalazł miejsca w żadnej ze znanych krypt ludzi zasłużonych.

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 3 czerwca 2020 09:45
3 czerwca 2020 11:57

Cały biogram  Mariana Januszajtisa jest bardzo ciekawy.

zaloguj się by móc komentować

atelin @zw
3 czerwca 2020 14:32

"(Według powojennego podania Wacława Gąsiorowskiego podpułkownik Adam Mokiejewski nie był zawodowym oficerem, w ogóle w wojsku nigdy nie służył. Pochodził z bogatej ziemiańskiej rodziny polskiej z posiadłością w Rzucowie pod Radomiem. Ukończył wyższe studia rolnicze i leśnicze. Należał do tej arystokracji polskiej, której imponowało życie dworskie i zagranica." Ciekawe wielce. Oni zaczynali od podporuczników - zawsze. Kim on był, że bez służby wojskowej był podpułkownikiem?
zaloguj się by móc komentować

zw @Andrzej-z-Gdanska 3 czerwca 2020 08:21
3 czerwca 2020 15:42

W tych artykułach jest trochę informacji o powojennych losach hallerczyków:

http://www.gazetapatria.pl/wiecej-artykulow/21-internet/588-dlaczego-polska-nie-odwzajemnia-uczu-polonii-wany-gos-z-usa

https://www.tysol.pl/a12679-BLEKITNA-ARMIA-GEN-JOZEF-HALLER-%E2%80%93-NADZIEJA-I-BOL-

https://www.graptolite.net/usa/President_Grant.html

https://www.graptolite.net/usa/Pocahontas.html

Jest też wyjaśnienie dlaczego do Armii Polskiej na Zachodzie podczas II wojny zgłosiło się znacznie mniej ochotników z Ameryki niż podczas I wojny.

zaloguj się by móc komentować

zw @atelin 3 czerwca 2020 14:32
3 czerwca 2020 15:45

Hipolit Milewski pisał w "70 latach wspomnień", że Mokiejewski otrzymał w wojsku francuskim rangę podpułkownika, bo odpowiadała ona jego randze cywilnej w rosyjskiej dyplomacji. 

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 3 czerwca 2020 14:51
3 czerwca 2020 15:52

Dużo gorzkich słów w tej "Historii Armii Polskiej we Francji" Gąsiorowskiego. Wymieniony przez niego w rozdziale 10 Jan Horodyski, który odegrał dużą rolę w zorganizowaniu polskim rekrutom szkolenia w Kanadzie, przez Hipolita Milewskiego jest określany jako "typ spryciarza". Milewski napisał o Horodyskim, że "postąpił na służbę wywiadowczą angielską". Jako agenta brytyjskiego określa Horodyskiego także Włodzimierz Suleja, autor wstępu do wspomnień Trawińskiego.  

zaloguj się by móc komentować

zw @ikony58 3 czerwca 2020 16:00
3 czerwca 2020 16:52

Kościół został wykupiony w 1926 r. a w 1929 r. stał się kościołem garnizonowym. W historii parafii zaciekawiła mnie informacja, że podczas okupacji "kościół znalazł się w rękach ewangelików". Okazuje się, że wcale nie chodziło o Niemców, jak podaje się w tym linku:

https://mykrak.typepad.com/blog/2008/02/krak%C3%B3w-ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82-%C5%9Bwi%C4%99tej-agnieszki-w-r%C4%99kach-%C5%BCydowksich.html

Kiedy polscy ewangelicy zostali przez Niemców wypędzeni z kościoła Św. Marcina przy ulicy Grodzkiej to za zgodą kard. Sapiehy udostępniono im kościół Św. Agnieszki. Po II wojnie kościół znów stał się katolickim kościołem garnizonowym. 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Parafia_Ewangelicko-Augsburska_w_Krakowie

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @zw 3 czerwca 2020 15:42
3 czerwca 2020 19:05

Dzięki za ciekawe linki.

Więcej było polityki niż Polski. Potem było tylko gorzej. Brak mi słów.

zaloguj się by móc komentować

zw @Andrzej-z-Gdanska 3 czerwca 2020 19:05
3 czerwca 2020 20:51

Nie ma sprawy. W jednym z artykułów pisano, że strona amerykańska dopominała się o powrót hallerczyków-obywateli USA z których wielu było ojcami rodzin. Witold Trawiński nie był żonaty, jego narzeczona zerwała zaręczyny, kiedy nie zgodził się na ślub przed wyjazdem na wojnę. Można tylko domyślać się, dlaczego nie został w Polsce.

zaloguj się by móc komentować

Slepowron @zw
3 czerwca 2020 22:53

Latwo sie madrzyc ex post facto.   Sytuacja byla politycznie plynna i wyniku wojny przewidziec nikt nie byl w stanie.   Musialo to powodowac niepewnosc, chwiejnosc i zmiany stanowisk w zaleznosci od przebiegu wojny.

Stad calkowicie zrozumiale jest stanowisko Dmowskiego aby nie narazac Polakow na kolejny odstrzal.   Uzaleznienie od obcych mocarstw: Francji, Anglii, USA bylo faktem i pole dzialania bylo mocno ograniczone.  Owszem, funkcjonowaly niestety postacie w rodzaju Mokiejewskiego.  Bylo do w duzym stopniu nie do unikniecia wlasnie chocby ze wzgledu na uzaleznienie od mocarstw.

Nie widze nic pozytecznego w redukowaniu roli Blekitnej Armii do jej negatywnych, czesto z koniecznosci nieuniknionych, aspektow.

zaloguj się by móc komentować

zw @Slepowron 3 czerwca 2020 22:53
4 czerwca 2020 00:49

Powinniśmy mieć świadomość, że postrzeganie tej armii przez amerykańską Polonię jest inne niż w kraju. O tym świadczą wspomnienia Trawinskiego. Nie wiem, czy można powiedzieć, że jego książka to mądrzenie się ex post facto. Trawinski nie był na pewno postacią formatu Milewskiego.Ale to nie znaczy, że mamy jego relację przemilczeć bo nie pasuje nam do obrazu z okolicznościowych akademii. Zresztą relacji Milewskiego o początkach armii tym bardziej można by postawić zarzut "redukowania roli do negatywnych, często z konieczności nieuniknionych aspektów". Czy to znaczy, że Szan. Gospodarz miał  ocenzurować wspomnienia Milewskiego?

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować